Wyobraźmy sobie świat, w którym każdy krok mieszkańca jest zaprogramowany i odmierza go elektroniczna bramka. W teorii brzmi to jak „ekologiczna utopia” – wszystko pod ręką, zero korków, czyste powietrze. W praktyce? Totalitarny sen technokratów, którzy za fasadą troski o obywatela wprowadzają zamordystyczne łańcuchy.
Pomysł 15-minutowego miasta został spopularyzowany w 2016 r. przez prof. Carlosa Moreno, doradcę mer Paryża Anne Hidalgo. Jego sednem jest projektowanie miast tak, aby mieszkaniec mógł dotrzeć do pracy, sklepów, placówek zdrowia, szkół i terenów rekreacyjnych w ciągu 15 minut pieszo lub rowerem.
W Oksfordzie rada hrabstwa zaproponowała w 2023 r. podział miasta na 6 stref. Mieszkańcy mogliby opuszczać swoją strefę tylko 100 dni w roku, po uzyskaniu specjalnego zezwolenia. Projekt wywołał panikę i protesty prawicowych polityków jak Nick Fletcher, który nazwał go „socjalistycznym zamachem na wolność”. Choć projekt został wstrzymany to mechanizm elektronicznych bramek rejestrujących pojazdy (już testowany w ramach „stref czystego transportu”) budzi uzasadnione obawy o inwigilację.
Koncepcja 15-minutowego miasta nie jest z gruntu zła. W Holandii (np. Haga) czy Francji (Paryż) działa dobrze, bo jest dobrowolnym wyborem mieszkańców, a nie administracyjnym nakazem. Uzupełnia istniejącą infrastrukturę transportową, nie eliminując samochodów całkowicie. Prawdziwe zagrożenie to polityczna i ekonomiczna instrumentalizacja idei. Gdy staje się pretekstem do ograniczania wolności podróży (jak w Oksfordzie), maskowania klęski urbanistyki (jak w Polsce) czy pogłębiania nierówności (jak w USA), wówczas utopia zamienia się w dystopię.
Każdy wielki plan 15-minutowego miasta zakłada, że biurokraci – od Paryża po Londyn – lepiej wiedzą, gdzie i kiedy chcesz się przemieścić. Tymczasem Hayek już pół wieku temu pokazał, że pojedynczy urzędnik nie ma szans zebrać i przetworzyć miliardów drobnych preferencji ludzi. Efektem są sztuczne niedobory i nadmiary: sklepy w nadmiernej liczbie tam, gdzie ich nie chcą, i ich brak tam, gdzie są potrzebne.
Elektroniczne bramki i systemy rejestracji pojazdów, wprowadzone niby dla stref czystego transportu, to zalążek totalitarnego niewolnictwa. Kto kontroluje liczniki wejść i wyjść, kontroluje życie. Raz wprowadzonym rejestrem ruchu łatwo zarządzać przepustkami, nakładać mandaty czy blokować dostęp. Brak ochrony własności danych – a więc de facto: brak prywatności.
Niepełnosprawni, seniorzy, rodzice z małymi dziećmi – to oni staną przed faktami dokonanymi: „Przejście 15 minut? Proszę skorzystać z karty, najpierw wypełnij wniosek, poczekaj 3 tygodnie”. Zamiana wolności poruszania się na „bezpieczeństwo spięte klamrą biurokracji” to policzek dla godności jednostki.
Pozwólmy, by to rynek i technologia decydowały o lokalizacji usług. Car-sharing, mikromobilność, platformy home-office – to prywatne inicjatywy odpowiadające na realne potrzeby. Są elastyczne, konkurują o klienta i nie wymagają centralnej komendy.
15-minutowe miasto w praktyce staje się ramą dla opresji: od ograniczeń ruchu, przez niekończące się pozwolenia, po permanentny nadzór. Prawdziwa wolność nie potrzebuje planu urzędników – wystarczy usunąć bariery prawne, pozwolić inicjatywie prywatnej i technologii działać naturalnie. Wtedy sami dobierzemy sobie „15 minut” – albo pójdziemy dalej tam, gdzie chcemy.
Grzegorz GPS Świderski
https://t.me/KanalBlogeraGPS
https://Twitter.com/gps65